Chciałabym Wam opowiedzieć o najbardziej uciążliwym problemie jaki mamy z Gałązką, czyli spaniu.
Na palcach mogę policzyć noce, które spędziła we własnym łóżeczku. O ile Tata Kogut śpi jak suseł i nawet nogi małej dziewczynki na twarzy nie są w stanie go wybudzić, tak ja jestem tą sytuacją wykończona. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to my, rodzice doprowadzamy do problemów z maluchami. Często starając sobie ułatwić życie, nie myślimy o późniejszych konsekwencjach, które będą na nas czekały. Z tego też względu (jak i zdrowotnych oraz logopedycznych) nie podawałam córkom smoczka i butelki. Udało się i wcale nie było jakoś szczególnie ciężko. A o ile mniej nerwów jest teraz, bo nie trzeba już wymyślać sposobów na odebranie dziecku jego ulubionego pocieszyciela. Staram się nie pozwalać na zachowania, których nie akceptuję, bo wiem jak potem będzie trudno pozbyć się u dziecka wyrobionych nawyków. Niestety nie zawsze się to udaje. I tak też było ze snem Gałązki.
Z Dusiolkiem sprawa była o wiele prostsza. Mimo że też była bardzo mocno do mnie przywiązana (wszak spędzałyśmy we własnym towarzystwie całe dnie), nie potrzebowała mnie aż tak bardzo. Systematycznie odkładałam ją do łóżeczka po każdym nocnym karmieniu i już około ósmego miesiąca przesypiała całe noce. Przez pierwszy rok jej łóżeczko stało w naszej sypialni, a później przeprowadziliśmy się i na czas remontu, musiała wprowadzić się do naszego łóżka. Trwało to około pół roku, ale nie spowodowało, że później był problem z wyprowadzeniem jej do siebie.
Natomiast po pewnym czasie uciążliwe stało się usypianie starszej córki. Wcześniej po przeczytanej książeczce i buziaku, gasiłam światło i kładłam się obok córki, czekając aż zaśnie. Czasami trwało to nawet ponad godzinę, co bardzo mnie irytowało. To był okres “Superniani” z Dorota Zawadzką, więc postanowiłam wypróbować jej pomysł pokazany w jednym z odcinków.
Zaczęłam powoli wychodzić z pokoju córki po zgaszeniu światła. Najpierw siadałam na łóżku i czekałam aż zaśnie. Gdy wstawała, bez słowa odkładałam ją do łóżeczka. Po kilku dniach, przesiadłam się na podłogę przy łóżku. Było to trudne dla mnie, bo córka najpierw wariowała na materacu, a potem zaczynała płakać. Jednak byłam nieugięta, mimo iż cały proces usypiania znacznie się wydłużył. Kolejnym etapem było siadanie przy drzwiach. Gdy po kilku dniach i tu już bez problemu zasypiała, przyszedł moment na opuszczeniu jej pokoju. Cały proces trwał trochę ponad dwa tygodnie, ale zakończył się sukcesem i od tamtej pory, Dusiolek zasypiała samodzielnie.
Z Gałązką było zgoła inaczej, ponieważ był inna moja sytuacja życiowa. Przez pierwsze trzy miesiące również i ją odkładałam do łóżeczka po nocnym karmieniu, ale później wróciłam do pracy (zdalnie) i często nie miałam już siły, aby czekać, aż mała się naje. Dlatego kładłam ją obok siebie i starałam się czuwać, ale potem okazywało się, że zdążyłam w międzyczasie zasnąć. I w ten sposób Gałązka nauczyła się spać z nami w pierwszym roku swojego życia.
Gdy skończyła 16 miesięcy przenieśliśmy ją do własnego pokoju z nowym łóżkiem dla dużych dzieci. Bez problemu zgodziła się tam spać, jednak w nocy często się budziła. Na początku chodziłam do niej, przytulałam, kładłam się obok, a gdy zasnęła, wracałam do siebie. Niemniej takie nocne wędrówki były koszmarem – wybudzałam się, w jej łóżeczku było za mało miejsca, przez co wszystko mnie bolało, a na dodatek ciągle byłam zmarznięta, bo nie miałam czym się przykryć. W końcu zrezygnowana, przyprowadzałam ją do naszej sypialni. I tak już zostało.
Stworzyło się błędne koło – wiem, że nie nauczyłam córki zasypiać samodzielnie, ale obecnie jestem już tym tak zmęczona, że nie wiem skąd mam brać siły, aby przeprowadzić taką samą rewolucję jak w przypadku Dusiolka. Być może potrzebna byłaby tu pomoc Taty Koguta, skoro moja ostatnia przespana noc była trzy lata temu (od połowy okresu ciąży też kiepsko sypiałam, bo duży brzuch utrudniał mi oddychanie, wybranie odpowiedniej pozycji graniczyło z cudem, a na koniec męczyła mnie zgaga). Dodatkowo jestem umęczona ciągłą obecnością Gałązki w moim życiu, nawet w nocy nie mogę zregenerować sił, bo mała leży tuż obok, często trzymając się mnie kurczowo. Moja jedyna chwila przerwy następuje po jej zaśnięciu, a przed nocną pobudką, która czasem jest już o 23. Dlatego też mój wolny czas jest dla mnie zbyt cenny na jakieś głupstwa, więc moje nogi często są jak perski dywan, gdyż na kąpiel mam dwie minuty i nie mam czasu chwycić za maszynkę, natomiast włosy ostatnio widziały odżywkę na święta wielkanocne.
Ostatnio postanowiłam wziąć się w garść i to zmienić. Zaczęłam od nauki samodzielnego zasypiania. Obecnie drugi tydzień wytrwale siadam na podłodze przy łóżku Gałązki i czekam, aż zaśnie. W większości przypadkach trwa to do godziny czasu. Już teraz widzę efekt, bo w tym okresie przespała dwie noce we własnym łóżeczku. Zauważyłam, że mimo iż młodsza córka ma więcej domowników do dyspozycji niż miała to Dusiolek, to Gałązka chyba bardziej potrzebuje mojej bliskości. Staram się gdzieś to zaakceptować i nie robić nic na siłę, ale też chcę postawić jakieś granice, aby znów poczuć się oddzielną jednostką. Zobaczymy co z tego wyjdzie i czy uda mi się ostatecznie wyprowadzić ją z naszej sypialni oraz nauczyć samodzielnego zasypiania.
